TU MOŻNA, TAM NIE!

Tydzień temu pisaliśmy o kamieniach, które ułożyli mieszkańcy ul. Kętrzyńskiego na skraju jezdni. Chodziło im o to, aby powstało coś w rodzaju chodnika, po którym w miarę bezpiecznie mogliby poruszać się piesi. Ba, policja poleciła usunąć głazy, co wywołało powszechne niezadowolenie. Spotęgowało je to, że...

- Pod marketem "Kaufland" kamienie leżeć mogą, a na naszej ulicy już nie - dziwili się zainteresowani sprawą.

Ach, te kamienie (2)

I nie bez racji, gdyż pod wspomnianym sklepem możemy ujrzeć głazy, i to nie byle jakie - fot. 1.

Tutaj chodniki obłożone są już nie jakimiś maleństwami, ale kamieniami tak słusznych rozmiarów, że wóz osobowy przez nie się by już nie przedarł (warto to zapamiętać). Gwoli ścisłości zaznaczmy, że kamienie leżą na chodnikach i skrajach zatoczek parkingowych, ale nie w części rozległego parkingu dostępnego zwykłej klienteli, a tam, gdzie zatrzymują się wielkie ciężarówki dostarczające towar do marketu.

OZDOBA CZY KONIECZNOŚĆ

Tydzień temu "Kurek" obiecał, że rozwikła zagadkę odnośnie tego, co miałyby owe głazy znaczyć i dlaczego mogą tutaj spoczywać.

Najpierw udaliśmy się do dyrektora marketu.

- Nie jest to żadna reklama ani ozdoba naszej placówki. Do ułożenia kamieni przy zatokach parkingowych i na chodnikach zmusiła nas szara rzeczywistość - tłumaczy szef "Kauflandu" Leszek Rakicki.

Powód był prosty. Wkrótce po otwarciu marketu okazało się, że kierowcy wielkich samochodów ciężarowych, przywożący dzień w dzień towary, nie popisują się najwyższą kulturą jazdy. Aby ułatwić sobie manewrowanie po placu parkingowym, wjeżdżali na chodniki, które przecież nie są dostosowane do tak wielkich obciążeń. Mało tego, jeździli sobie również na skróty z jednej zatoczki na drugą, poprzez trotuar, przewracając przy okazji kosze i łamiąc słupki-pachołki, itp., itd.

- Nie było innej rady, jak tylko sięgnąć po wielkie kamienie, aby zamknąć drogę skrótowiczom - dodał dyrektor Rakicki.

Było skąd je brać, gdyż po zburzeniu części hal dawnej fabryki mebli nieopodal leży ich cała góra - fot. 2.

No tak, teraz już wiemy dlaczego i skąd pod "Kauflandem" wzięły się wielkie głazy. I jeszcze jedno - w odróżnieniu od ulicy Kętrzyńskiego, tutaj kamienie mogą sobie spoczywać. Jak nam wyjaśnił inspektor Wiesław Kulas z Urzędu Miejskiego, teren wokół marketu jest własnością prywatną, więc wedle przepisów prawa drogowego wewnętrzne jezdnie na parkingu nie należą do dróg publicznych, ergo właścicielowi terenu wolno robić na nich to, co uważa za stosowne (o ile nie przekracza to ogólnie przyjętych norm współżycia społecznego). Co więcej - nic policji ani Urzędowi Miejskiemu do tego!

MASKĄ W PŁOT

Nie ma co, przepisy trzeba szanować, no to i kamienie z ulicy Kętrzyńskiego zniknąć musiały, gdyż nie jest ona prywatna. Tyle że nie wyszło to na dobre mieszkańcom okolicy (opisaliśmy to w poprzednim numerze naszej gazety). Ba, jakby było tego mało, kilka dni temu otrzymaliśmy zdjęcie nadesłane nam przez Jacka Matejkę, ilustrujące doskonale fakt przydatności kamieni ułożonych na skraju jezdni - fot. 3.

Stało się bowiem tak, że pewien kierowca malucha przemieszczając się ul. Kętrzyńskiego, w pewnym momencie wyrżnął w płot państwa Sosnowskich, tych samych, którzy informowali nas o problemach z zapewnieniem bezpieczeństwa na tym odcinku drogi.

Nie da się ukryć, że gdyby na skraju jezdni leżały głazy wielkości takiej, jak te spoczywające pod Kauflandem, powstrzymałyby one samochodzik i nie doszłoby do zniszczenia kosztownego płotu. A ponadto, co by się stało, gdyby akurat na drodze malucha znalazł się pieszy i dostał się między ogrodzenie, a maskę wozu - aż strach pomyśleć.

Jeśli jednak kamienie leżeć tutaj nie mogą, co wobec tego mają począć zdesperowani mieszkańcy?

Przecież nie wykupią od miasta ulicy na własność, aby stawiać na skraju jezdni kamienie, bo to nie ma sensu i nie tędy przecież droga. Także nie wybudują chodnika ani nie wyleją asfaltowego dywanika na jezdni, wszak to nie ich obowiązek, a miasta. To jednak śpiewka odległej przyszłości, bo podobnych ulic - bez chodników i asfaltu jest w naszym mieście około 20 000 metrów, a co jedna, to ważniejsza od drugiej i nikt nie zna kolejności poszczególnych inwestycji.

ODŁOŻONA KĄPIEL

W zeszłym tygodniu odwiedził redakcję pan Zygmunt Kowalski z ulicy Bohaterów Westerplatte, taszcząc ze sobą flaszkę brunatnego płynu. Wziął ją ze sobą na dowód tego, że nie zmyśla. Chodziło o to, że w dniu 29 listopada między godz. 10.00 a 14.00 z kranów w jego mieszkaniu wydobywała się wielce podejrzana ciecz.

- Akurat moja żona postanowiła wziąć kąpiel. Weszła do łazienki, ale wnet z niej wyskoczyła, twierdząc, że w takiej wodzie zamiast umyć, wybrudzi się - relacjonuje "Kurkowi".

A oto zdjęcie próbki wody nalanej do butelki - fot. 4.

Istotnie, płyn wyglądał nadto podejrzanie, więc czym prędzej udaliśmy się do szefostwa spółki "Aqua", która dostarcza wodę mieszkańcom Szczytna, aby dowiedzieć się, dlaczego firma serwuje swoim klientom coś tak okropnego, zamiast czystej, świeżej wody.

Hm, rzecz nie wynikła z niedbalstwa czy zabrudzonych filtrów nowych ujęć wodnych, ale z zupełnie innej, prozaicznej zgoła przyczyny.

- Tego dnia mieliśmy akurat poważną awarię wodociągu na głównym kierunku biegnącym pod ulicą Lwowską - tłumaczy nam zastępca szefa spółki "Aqua" Kazimierz Ciborowski.

Takie awarie, niezależne od poczynań firmy, zdarzają się, niestety, od czasu do czasu i nie ma na to rady. A gdy dojdzie do wycieku na głównych rurach, sprawa staje się poważniejsza. Czujniki zainstalowane przy pompach wykazują wówczas spadek ciśnienia, więc tłoki pomp przyspieszają, by wyrównać straty. Woda płynie zatem szybciej i porywa osad, który zalega w rurociągach, wskutek czego nabiera brunatnego koloru.

Pracownicy spółki, kiedy już uporają się z usunięciem takiej awarii, spuszczają część zabrudzonej wody do kanalizacji, tyle że nie całkowicie. Spora jej ilość pozostaje bowiem nadal w instalacjach budynków, zwłaszcza wielopiętrowych.

- Można by i ją zrzucić do kanalizacji, ale nie czynimy tego, bo każdy mieszkaniec bloku ma swój indywidualny licznik i nie zgodzi się na spust wody, który obciążyłby jego konto - tłumaczy nam takie postępowanie firmy Kazimierz Ciborowski. Według zastępcy szefa spółki "Aqua" brunatna woda, choć z wyglądu obrzydliwa, nie jest szkodliwa dla zdrowia.

PS.

Tłumaczy także, że specyficzny kolor zawdzięcza rozpuszczonym w niej osadom stanowiącym związki żelaza, które nie są trujące. Gdybyśmy się w takiej wodzie umyli, wbrew pozorom nie zabarwi ona skóry na brąz ("Kurek" to sprawdził) i można pić nawet sporządzoną przy jej pomocy herbatę czy kawę. Jednak fee! Mając bowiem do dyspozycji flaszkę pana Kowalskiego, nikt w redakcji nie odważył się uwarzyć na jej bazie jakiegokolwiek gorącego napoju.

BRATKI, PANIE BRACHU

Cóż to za aura panuje nam ostatnio! Mamy grudzień, już Mikołajki, a śniegu czy mrozu ni widu, ni słuchu. Za to na rondzie przy placu Juranda kwitną w najlepsze bratki. Nie jakieś tam pojedyncze spóźnialskie okazy, ale cały ich kobierzec - fot. 5.

Jakby tego było mało, tuż za siedzibą naszej redakcji okryły się kwieciem białe pokrzywy, zwane też głuchymi, choć z tego, co wiem, ani one, ani te parzące uszu nie mają.

Z kolei okres kwitnienia jasnoty białej (jeszcze jedna nazwa tej pokrzywki), jak twierdzą botanicy przypada na czerwiec - wrzesień.

Zatem niezwykłe jest, że ustroiła się kwieciem w listopadzie i na początku grudnia - fot. 6.

Brakuje tylko trzmieli, które latem zapylają te rośliny. Ciekawe, czyżby znaczyło to...

Czyżby znaczyło to, że tego roku zimy nie będzie? No i nie wiadomo, czy kupować szaliki, rękawiczki, ciepłe gatki, albo inne zimowe odzienie.

2006.12.06