>Kiedy na łuku drogi powiatowej, przy której stoi dom rodziny Frąckiewiczów z Burdąga, pojawia się samochód ciężarowy, mieszkańcy zamierają ze strachu. Odkąd niespełna rok temu w budynek uderzył tir, nie czują się bezpiecznie, tym bardziej, że od tamtego czasu doszło jeszcze do dwóch kolejnych wypadków.

 

Dom na drogowym wulkanie

TIR W SYPIALNI

Sobotnia noc 10 grudnia 2005 roku na zawsze pozostanie w pamięci Bożeny Frąckiewicz z Burdąga i jej najbliższych. Około godziny 1.00 w stojący na łuku drogi łączącej Jedwabno z Pasymiem w dom uderzył olbrzymi tir. Najpierw wpadł na barierę mostu, potem na słup energetyczny i ogrodzenie posesji, po czym zatrzymał się w sypialni Frąckiewiczów. Mieszkańcy cudem uszli z życiem, ucierpiał za to budynek. Samochód zniszczył też wyposażenie mieszkania. Dzięki pomocy gminy dom został wyremontowany i doprowadzony do stanu używalności. Od momentu wypadku Bożena Frąckiewicz nie może jednak dojść do siebie.

"Leczę się u lekarzy specjalistów, gdyż cały czas drżę i boję się o życie oraz zdrowie moje i rodziny" - napisała w liście do naszej redakcji zdesperowana kobieta, która postuluje, by w feralnym punkcie wprowadzić ograniczenie prędkości do 30 km/h lub postawić tzw. "śpiących policjantów".

NERWY NAPIĘTE DO OSTATNICH GRANIC

Lęk pani Bożeny spotęgowały jeszcze dwie inne kolizje na zakręcie przy jej domu. Ostatnia miała miejsce w połowie października. W nocy wywróciła się tu ciężarówka z przyczepą, na której przewożone były buraki pastewne. Na szczęście ładunek wysypał się na przeciwną stronę drogi, dzięki czemu obyło się bez poważniejszych następstw. Mieszkańcy domu po raz kolejny jednak przeżyli chwile grozy.

"Huk i trzask pękającego sprzętu oraz spadających buraków był tak wielki, że wyglądało to jak trzęsienie ziemi" - relacjonuje w swoim liście Bożena Frąckiewicz.

Kobieta mieszka wraz z dwiema córkami. Starsza ma 17 lat, młodsza chodzi do pierwszej klasy gimnazjum. Syn uczy się poza domem, mieszka w internacie i przyjeżdża tu tylko na weekendy. Mąż pani Bożeny wyjechał do pracy z dala od Burdąga. Na myśl o nadchodzącej zimie i niekorzystnych warunkach pogodowych sprzyjającym wypadkom, kobiecie włosy jeżą się na głowie.

"Mój organizm nie jest w stanie pod takim napięciem nerwowym dalej funkcjonować, moje nerwy są napięte do ostatnich granic. Wieczorem, kładąc się spać, nie wiem, czy rano będziemy mieli dach nad głową (...) Każdy przejeżdżający przez wieś z dużą szybkością samochód ciężarowy powoduje strach i obawę o życie" - skarży się pani Bożena.

SZERSZA DROGA, WIĘKSZA PRĘDKOŚĆ

W miejscu, gdzie dochodzi do wypadków obowiązuje już ograniczenie prędkości do 40 km/h. Po zdarzeniu z grudnia ub.r. władze gminy Jedwabno wystąpiły do Zarządu Dróg Powiatowych o zmniejszenie jej o dalsze 10 km/h. Według wójta Włodzimierza Budnego to jedyny sposób na poprawienie bezpieczeństwa na zakręcie.

- My niewiele możemy tej kobiecie pomóc - mówi Budny, dodając, że najwięcej do powiedzenia w tej sprawie mają drogowcy.

Z kolei dyrektor Zarządu Dróg Powiatowych Klemens Dzierżanowski sceptycznie odnosi się do postulatów mieszkanki Burdąga i władz gminy. Jego zdaniem dalsze ograniczenie prędkości niewiele pomoże. O postawieniu "śpiących policjantów" także nie ma mowy.

- Nie można ich ustawiać na drogach publicznych - mówi dyrektor.

Jego zdaniem winę za istniejący stan rzeczy ponoszą kierowcy, którzy lekceważą istniejące już ograniczenia i nagminnie przekraczają prędkość na feralnym odcinku. Czy w takim razie rozwiązaniem nie byłoby wyprofilowanie łuku?

- Należałoby wtedy wykupić teren i zburzyć stojące tu budynki, żeby zniwelować zakręt - mówi Klemens Dzierżanowski, nie pozostawiając złudzeń, że nie wchodzi to w grę. Dyrektor przypomina też, że droga kilka lat temu została poszerzona. To, paradoksalnie, nie wpłynęło wcale na poprawę bezpieczeństwa.

- Wcześniej, kiedy była wąska, jeździło nią mniej samochodów, a kierowcy poruszali się ostrożniej. Teraz jeżdżą szybko, bo mają szeroki łuk - uważa dyrektor Dzierżanowski.

Tymczasem Bożena Frąckiewicz ma już dość życia w ciągłym strachu. Nie bardzo wierzy też w to, że ktokolwiek pomoże jej rozwiązać problem.

- Gdybym miała dużo pieniędzy, to dawno bym się stąd wyprowadziła, ale nie mam dokąd - żali się kobieta.

Ewa Kułakowska

2006.11.15