Odcinek 72

Ten mało widoczny od ulicy dom na przedmieściach Mieszczna nigdy nie wzbudzał zainteresowania sąsiadów. Zarośnięta drzewami i wysokimi krzewami działka kryła na zapleczu duży i pięknie wkomponowany w zieleń budynek. Od kamiennej furtki do wyłożonego granitem wejścia wiodła czysta szutrowa ścieżka. Szeroka, automatycznie otwierana brama pozwalała na wygodny wjazd do dużego podziemnego garażu. Poza mieszkającą tu od ponad czterdziestu lat właścicielką i jej córką nikt, nawet listonosz od lat nie przekraczał progu furtki. Wszyscy sąsiedzi od dawna przyzwyczaili się do małomównych, ale zawsze uprzejmych lokatorek. Nikt też nie zwracał uwagi na dobrej marki samochody, które o różnych porach dnia przejeżdżały przez bezszelestnie otwieraną bramę i niknęły w wielkim garażu. Starsza pani, kiedyś urzędniczka miejscowego ratusza, od kilku lat przebywała na emeryturze, dużo czasu poświęcała pielęgnowaniu zieleni. Jej córka, atrakcyjna blondynka, po studiach pracowała w jakiejś bliżej nieokreślonej instytucji w wojewódzkim Olsztynie. W każdym razie tak uważano, gdyż wcześnie rano jej bordowa mała toyota wyjeżdżała, powracając późnym popołudniem lub wieczorem.

Jak sądzono, goście czasem zajeżdżający do domku byli członkami licznej rodziny obu pań prowadzącymi interesy na Mazurach i korzystającymi z ich gościnności. Tak się zresztą od lat przyjęło, gdy przed bramą zatrzymywały się warszawy, wołgi, potem fiaty i polonezy, a teraz już fordy, mercedesy i jaguary.

- Mamo, ja już nie wyrabiam - skarżyła się aktualna blondynka w skromnej, eleganckiej szarej sukience, przeglądając kolorowe czasopismo i sącząc małymi łyczkami wino rubinowo prześwitujące przez cienkie ścianki kieliszka.

- Cóż zrobić Krysiu, może niepotrzebnie sama się tak we wszystko angażujesz - matka ustawiała na podręcznym barku różnego kształtu kieliszki i szklaneczki.

- Staraj się bardziej wykorzystać nasze panie, w końcu przecież dobrze im płacimy.

- Sama wiesz, że przecież one nie są tutaj od konwersacji - westchnęła ciężko Krystyna - czasem, wiesz, wolałabym się z nimi zamienić!

- No cóż takiego dziecko! Jak możesz?! Tyyy? - przerwała na chwilę krzątanie i z uwagą spojrzała na córkę.

- Musisz być naprawdę zmęczona! Może trochę odpoczniemy?

Córka tylko się uśmiechnęła. - Wiesz, że lepiej nigdy nam nie szło. Musimy to jakoś wytrzymać. Jeszcze tylko parę tygodni i będzie trochę spokoju.

- Oni już naprawdę nie potrafią o niczym innym myśleć! Tylko wybory i wybory! Ogródki i ogródki! Nuuuudni są mamo!

- No już dobrze, dobrze. Kogo tam mamy dzisiaj?

- Przecież wiesz, że jak przywożę Ludmiłę, to dla Chruściela. Już trzeci raz, zakochał się czy co? Rozumiem raz, dwa, ale trzy...?

- Musi się wypłakać, a ona taka mięciutka, dobra... - uśmiechnęła się matka.

- Tak, tylko zanim Ludmiła go pocieszy, to ja mam dwie godziny gorzkich żalów. Opuścili go wszyscy jedynego sprawiedliwego!

- Ale to i tak pół biedy. Jutro będzie dopiero ciężko! - Krystyna zacisnęła usta.

- Co, Rysio Bańka? Dwa razy w tygodniu? Dobrze mu się powodzi, trzeba będzie pomyśleć o małej podwyżce, co? - matka zajrzała do podręcznego notesika.

- Lepiej przygotuj dla niego specjalne drinki, bo znów mi się ududla już po godzinie i obie panie będę na próżno wozić! A jeszcze kłopot z dostawą do domu, bo przecież cię muszę po nocy budzić i obie jeździmy!

- Na co mu aż dwie panie? - rozłożyła ręce matka - przecież on się nadaje najwyżej do..., no właściwie do niczego!

- Syndrom małego ptaszka, normalka. To jeszcze drobiazg, ale ja już nie mogę wysłuchiwać co on gada! Jak na pierwszomajowej akademii w podstawówce!

- Dobrze, dobrze córciu, jeszcze trochę wytrzymaj. Po wszystkim to będzie go stać co najwyżej na "świerszczyka" - już ja dopilnuję, żeby nie miał u nas żadnych długów.

- Pamiętaj mamo o piątku - Krystyna znacząco spojrzała na bogato inkrustowaną skrzyneczkę. Trzeba sprawdzić sprzęt, bo zeszłym razem jak Dyrektor się napiął to wszystkie linki popękały!

- Nie popękały dziecko, nie popękały, tylko ta Matylda nie potrafi dobrze węzła zaciągnąć. Więcej jej nie przywoź! Dla Dyrektora trzeba kogoś naprawdę ekstra!

- Za ekstra cenę, jak cię rozumiem mamusiu?

- Dokładnie tak, na biednego nie trafiło! - roześmiała się matka.

- I jeszcze z dziesięć procent za moje straty psychiczne - westchnęła Krystyna - ten to ma gadanego! Wszystko wie najlepiej, nikt mu w Mieszcznie do pięt nie dorasta, a jakie ma układy!? Prawie jak komuna w sejmie!

- Aaaa, pamiętam! - roześmiała się matka. - Jak jeszcze w ratuszu pracowałam to towarzysz Dyrektor już był niezłą szychą! I jego ludzie też. Nic się nie zmienia... - Wiesz co, znajdę mu jakąś naprawdę ostrą panią, może go trochę uspokoi. W końcu po to do nas przychodzą.

- Ooo, dawno nie było Długala! Co się z nim dzieje? - przeglądała swój kalendarzyk. - Może chory?

- Chyba nie, ale faktycznie tak jakoś ucichł. Wiesz, może zadzwonię do niego? Z tym można było przynajmniej pogadać. Na malarstwie się zna, parę książek w życiu przeczytał. Jaka ulga w porównaniu z innymi.

- Tylko jak u niego z pieniążkami? - zafrasowała się mamusia.

- Na koniec może zafundujemy mu jakąś ulgową panią? W końcu tyle lat był naszym stałym gościem? I tak przyjemnie się z nim rozmawia...

Marek Długosz


Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2006.10.04