Choć od śmierci Krzysztofa minęło wiele lat, jego piosenki nie starzeją się, śpiewa je już trzecie pokolenie.

Główny koncert Dni i Nocy Szczytna poświęcony jest pamięci Krzysztofa Klenczona. Postać znanego artysty przybliżamy we wspomnieniach jego bliskiego kolegi.

Główny koncert Dni i Nocy Szczytna poświęcony jest pamięci Krzysztofa Klenczona. Postać znanego artysty przybliżamy we wspomnieniach jego bliskiego kolegi.

Wspomnienie o Klenczonie

Z DALA OD DOMU

Gdyby żył, 14 stycznia 2006 r. skończyłby 64 lata. W kwietniu minęła 25. rocznica śmierci znanego kompozytora, gitarzysty i piosenkarza polskiej muzyki rozrywkowej oraz bitowej lat 60. i 70. Krzysztofa Klenczona.

Zmarł z powodu obrażeń, które odniósł w wypadku samochodowym 26 lutego 1981 roku. Wracał z koncertu charytatywnego w klubie "Milford" w Chicago. Dochód z niego był przeznaczony na lekarstwa dla chorych dzieci w Polsce. Zmarł 7 kwietnia po 40-dniowym pobycie w chicagowskim szpitalu, odzyskując przytomność tylko na 12 dni.

Z Polski do Stanów Zjednoczonych wyemigrował w maju 1972 roku.

DEBIUTANCKI KONCERT

Krzysztofa Klenczona spotkałem wiele razy, gdyż mieszkałem w Szczytnie, które było również jego rodzinnym miastem. Uczęszczał tam najpierw do szkoły podstawowej, później do liceum. Jestem jedną z niewielu osób ze Szczytna, które były świadkiem jego pierwszego koncertu, gdy debiutował w zespole "Niebiesko-czarni". Pierwszy występ tej grupy odbył się późną jesienią 1963 roku w hali sportowej szkoły oficerskiej. Publiczność stanowili wówczas przeważnie studenci. Tylko nieliczni cywile mogli wejść na koncert. Jako nastoletni członek sekcji judo byłem częstym bywalcem tej hali i dzięki temu miałem szczęście zobaczyć - jak się później okazało - wielkiego muzyka. Pamiętam, że koncert był bardzo udany, a podczas wykonywania solowej kompozycji Krzysztofa Klenczona do góry pofrunęły marynarki i inne części garderoby. Na końcu sali mała grupka publiczności tańczyła na parkiecie. Oczywiście nie było mowy o jakimkolwiek zamieszaniu czy zadymie, gdyż nad porządkiem czuwali podchorążowie.

Debiut Klenczona w Szczytnie był także moim pierwszym koncertem rockowym i pozostał na długo w mojej pamięci. Postać Klenczona zainspirowała mnie do tego stopnia, że postanowiłem skonstruować własnoręcznie gitarę, na której zacząłem uczyć się grać, zapoczątkowując moją przygodę z muzyką.

SZCZYCIEŃSKIE POWROTY

Kilka lat później, gdy Krzysztof grał, śpiewał i komponował muzykę w "Czerwonych Gitarach" często przyjeżdżał z Gdańska do rodzinnego Szczytna. Był wtedy już znanym muzykiem, wylansował wiele przebojów, występował w telewizji i udzielał wielu wywiadów radiowych. Gdzie tylko się pojawił, miał natychmiast przy sobie grupkę fanów, którzy podziwiali jego talent. Pytali o zespół, nagrania i dalsze plany Krzysztofa i Seweryna Krajewskiego. Miałem okazję spotkać go i zamienić z nim kilka słów, a wieczorem przy ognisku nad jeziorem Sasek Wielki posłuchać, jak gra i śpiewa skomponowane przez siebie utwory.

Krzysztof miał swoje ulubione miejsca w Szczytnie, do których wracał podczas pobytu na Mazurach. Jednym z nich była restauracja "Zacisze" położona nad Jeziorem Dużym Domowym. Lubił to miejsce dlatego, że w sąsiedztwie znajdowała się szkolna baza żeglarska, do której kiedyś uczęszczał i w której poznawał tajniki żeglowania. Przychodził w towarzystwie swoich stryjecznych braci lub przyjaciół, ale zdarzało się, że zjawiał się sam, aby posłuchać miejscowego zespołu.

W OBCYM ŚWIECIE

Po odejściu z "Czerwonych Gitar" założył "Trzy korony", w których grał między innymi jego stryjeczny brat Ryszard. Mimo że skomponował wiele utworów, które stały się później przebojami, Klenczon nie czuł się w tym zespole tak dobrze, jak w "Czerwonych Gitarach" i zdecydował się na wyjazd do Stanów Zjednoczonych.

Po przyjeździe do USA występował w polonijnych nocnych klubach. Był zdruzgotany tym, że czasem musiał grać dla pustej sali, albo tym, że na przykład organista zasypiał przy klawiszach podczas wykonywania utworu. Nie mógł się z tym pogodzić. Zarabianie pieniędzy w ten sposób nie dawało mu żadnej satysfakcji, dobrze wiedział, jak jego twórczość była ceniona w Polsce i kim był dla polskiej młodzieży. Planował powrót do ojczyzny, rodziny, przyjaciół i swojego dawnego zespołu "Czerwone Gitary". Przekonał się, że nie jest łatwo zrobić karierę w obcym kraju, co utrwalił w utworze "Latawce z moich stron". Jego plany pokrzyżował tragiczny w skutkach wypadek. Na uroczystościach żałobnych, które odbyły się w Chicago 11 kwietnia 1981 roku, w przepełnionym kościele Stan Borys zaśpiewał "Biały Krzyż", a Krzysztof Krawczyk "Ave Maria". Nie było chyba nikogo, komu nie zakręciła się łza w oku. Żegnano człowieka o nieprzeciętnym talencie, osobowości i charyzmie. Przyjaciele, znajomi, najbliższa rodzina do dzisiaj nie mogą się pogodzić z faktem, że jego już nie ma. Urnę z prochami Krzysztofa przywiozła do Polski jego siostra Hanna. Zostały one złożone w rodzinnym grobie w Szczytnie w dniu jego imienin 25 lipca 1981 roku. Żegnała go najbliższa rodzina, przyjaciele, znajomi, muzycy, dziennikarze, mieszkańcy i władze Szczytna. Na płycie nagrobnej wyryto słowa piosenki "Dom".

PAMIĘĆ TRWA

Po śmierci Klenczona bez wątpienia wzrosła jego popularność. Wynikiem tego było zapoczątkowanie koncertów z udziałem jego kolegów i znajomych muzyków w 10. rocznicę śmierci. Mimo braku funduszy w kasie miasta, pierwszy koncert pod hasłem "To dla Ciebie gramy", odbył się dzięki życzliwości artystów, którzy zagrali niedopłatnie. Należy szczególnie podkreślić zaangażowanie w koncerty poświęcone Klenczonowi bydgoskiej grupy "Żuki", która z wielką wytrwałością pomaga pielęgnować pamięć o Krzysztofie Klenczonie. W koncertach upamiętniających jego osobę udział biorą również soliści i zespoły polskie i zagraniczne. Klenczon był niezastąpiony, niepowtarzalny i bez wątpienia oryginalny. Od jego śmierci minęło wiele lat, a piosenki "Czerwonych Gitar" nie starzeją się, nadal są popularne i śpiewa je już trzecie pokolenie. Jego starsza córka mieszka w Stanach, zna nie tylko piosenki w języku angielskim, ale nuci i śpiewa polskie kompozycje swojego ojca. Krzysztof Klenczon popierał wszelkiego rodzaju akcje charytatywne i bardzo chętnie brał w nich udział. Świadectwem tego był ostatni jego występ w lutym 1981 roku w Chicago. Dochód z niego przekazano na lekarstwa dla chorych dzieci w Polsce. Podczas tego koncertu zaśpiewał wiele swoich piosenek, w tym "Biały Krzyż" aż trzy razy, bo domagała się tego publiczność.

Serdecznie pozdrawiam zespół redakcji "Kurka Mazurskiego" oraz wszystkich mieszkańców mojego rodzinnego miasta.

Ryszard Małż

2006.07.12