odcinek 192

W Rzeczpospolitej – każdej, numer obojętny, najwięcej mamy lekarzy. Udowodnił to sam mistrz Stańczyk, co na płótnie pędzla mistrza Matejki zostało uwiecznione. Porządne ludziska nad chorym się ulitują, doradzą, a w duchu szczęśliwie westchną – dobrze, że to nie ja!

Gdy pokonana na zmianę pluchą i mrozem pani Dolińska zapadła na tę przykrą zimową grypę, dzwonek jej komórki praktycznie nie milkł, aż w końcu litościwy małżonek wyłączył elektroniczną smycz i zapanował względny spokój.

- Nareszcie mogę trochę pochorować… - westchnęła szczęśliwa i zapadła w spokojny sen. Niestety nie dany był jej dłuższy wypoczynek. Po najwyżej godzinie ocknęła się, słysząc ożywione głosy.

- Kogo tam znowu niesie? – skrzywiła się.

- Śpisz, złotko? – mąż wsunął wąsy w szparę w drzwiach.

- A czy ja mogę się spokojnie wyspać, nawet kiedy jestem chora? – skrzywiła się i schowała twarz w poduszkę.

- Wiem czego ci potrzeba! – do pokoju energicznie przepchnęła się Niusia Robaczek i na stoliku obok buteleczek i pudełek z lekami postawiła owinięty w białą ściereczkę obły kształt.

- To cię postawi na nogi, żadne tam gripeksy i aspiryny. To dobre dla dzieciaków i tych mięczaków co portki noszą tylko dla ozdoby. Porządna baba sama się wyleczy! – Niusia tryskała życiodajną energią, ucałowała serdecznie koleżankę i fachowo poprawiła poduszki.

- Uważaj, bo sama się zarazisz! – westchnęła ciężko chora.

- Ja?! Phi, złego diabli nie biorą! Zresztą jestem zaszczepiona i tobie też by się przydało, dawno ci mówiłam!

- Nie lubię jak mnie kłują… - skrzywiła się pani Dolińska.

- A kto mówi o kłuciu! Daj spokój! Natura kochana, natura!– odwinęła wykrochmaloną ściereczkę, ukazując firmowo owiniętą w plecionkę poczciwą butelczynę.

- Wzmacnia serce, krasi lica…. – pamiętasz?

- Mocne… - chora zmarszczyła nos.

- No właśnie, mocne. A jaka ma być szczepionka?! Rano pięćdziesiąt kropelek i wieczorem przed snem drugie. Żadna cholera cię nie ma prawa trafić! Gdzie masz jakieś szkiełko? – rozejrzała się po pokoju.

- Tam, w tej szafce … - wskazała.

- A ty tu czego szukasz?! – Niusia zauważyła, że w drzwiach stanął dostojny małżonek.

- Widzę, że zanosi się na coś konkretnego – wskazał na butelkę.

- Wynocha, zaraz będzie zabieg, nie przeszkadzać! – samozwańcza lekarka wyjęła z szafy sprzęt do dozowania szczepionki.

- Oooo…., mnie też już coś w kościach łamie! Może tak zapobiegawczo, co? - zapytał z niekłamanym entuzjazmem dla postępów w naturalnej medycynie.

- Ty potem, a teraz drzwi. Zamykaj! – bezwzględnie zdecydowała Niusia.

Fachowym ruchem obróciła butelkę wokół osi i napełniła kieliszek.

- No coś ty! Nie dam rady, za dużo! To miała być szczepionka! – zaprotestowała pani Dolińska.

- Cicho! Ja wiem lepiej! Tobie teraz potrzebna nie jakaś marna szczepionka a uderzeniowa dawka odtrutki!

- Jakiej odtrutki, nikt mnie nie otruł, mam zwyczajną grypę! – zapiszczała cienko już na dobre przerażona.

- No to na zdrowie! – Niusia pewną ręką złapała koleżankę za głowę, odchyliła i szybko wlała zawartość kieliszka w półotwarte usta. Potem podniosła żuchwę chorej i leczniczy płyn sprawnie spłynął do obłożonego wysypką gardła.

- Powietrza! Wciągnij mocno powietrze! – zaordynowała, widząc jak bieleją tęczówki oczu pacjentki.

- No, poszło! – delikatnie ułożyła chorą na poduszkach.

- Teraz ja sama, należy mi się w końcu! – napełniła dozownik i bez mrugnięcia okiem przyjęła dawkę leczniczego płynu.

- To teraz możemy sobie spokojnie pogadać - bez zdziwienia zauważyła, że blada twarz chorej nabiera powoli rumieńców.

- Ja.. jakoś mi chyba lepiej. Może się z tego wygrzebię – pani Dolińska wstrząsnęła ramionami.

- No co tam słychać w firmie?

- O widzisz, już cię kręci a jeszcze rano komórkę wyłączałaś. Zatrucie kochana, zatrucie robotą! Nie mówiłam! Oczywista oczywistość!

- Jak tam sobie dajecie radę beze mnie? Jeszcze was ludzie nie roznieśli? Noga jeszcze żyje?

- Spoko! Z tym Nogą to miałaś czuja, że nie wiem co! – roześmiała się Niusia.

- Talent, ci tylko powiem, prawdziwy talent! Kto by się po takim byle kim tego spodziewał!

- I co? I co? – pani Dolińska podskakiwała z ciekawości na łóżku, bo tak po prawdzie chorobę przyjęła z pewną ulgą, zniszczona wściekłą nawałą mieszkańców przedmieścia odciętego od świata robotami przy drodze do działkowych ogródków. „Kontakty” z rozjuszonymi petentami scedowała złośliwie na referenta Nogę, który w swej długiej urzędniczej karierze jeszcze niczego nie załatwił i szczycił się tym niezmiernie.

- Trzeba to słyszeć, nie da się opowiedzieć – roześmiała się Niusia. – Wiesz, nawet kazałam niektóre rzeczy nagrać. W celach szkoleniowych rzecz jasna! – pisnęła radośnie. – Chcesz posłuchać? – wyjęła z torebki dyktafon.

- Daj, daj… - zaciekawiona pani Dolińska aż usiadła. Z trzasków nagrania wybił się sznapsbaryton:

„Co? Wszystko płynie, nie można przejść? To naucz się pan pływać! Za darmo pan to masz!”

„Wyrównać to jakoś? Równe to mieliśmy żołądki, ale dawno było i się skończyło! Cieszy się pani?!”

„Mówi pani, że trzeba było wcześniej pomyśleć? Za myślenie to płacą na uniwersytecie, a tu jest urząd”.

„Pani, pani! Pani znasz się na leczeniu, ale na robieniu porządku to ja się znam i jak trzeba to się zrobi porządek. Z kim trzeba”.

- O cholera! – skrzywiła się pani Dolińska – Kto to dzwonił?

- Ta lekarka, no wiesz…

- Ale ja mam jutro jej wizytę! Rany, co jej powiem?

- Jak to co – wzruszyła ramionami Niusia – że jak cię szybciej na nogi postawi to nie będzie musiała tego słuchać!

Marek Długosz