Historia Leokadii Fitas, mieszkanki przedwojennej kamienicy na ul. Kościuszki w Szczytnie mogłaby posłużyć za scenariusz wieloodcinkowego serialu. Kobieta od przeszło siedemnastu lat jest podtruwana czadem wydobywającym się z nieszczelnego przewodu kominowego. Rozwiązaniem likwidującym zagrożenie miała być wymiana ogrzewania na gazowe we wszystkich lokalach budynku. Na to jednak nie godzi się jeden z sąsiadów pani Leokadii.

Piekło pani Leokadii

REMONTOWA FUSZERKA

O sprawie Leokadii Fitas, mieszkanki przedwojennej kamienicy na ul. Kościuszki 7 pisaliśmy w „Kurku” wielokrotnie. Starsza, przeszło 70-letnia już kobieta od kilkunastu lat wojuje z urzędnikami i administracją budynku, którą obarcza winą za to, że z nieszczelnego komina do jej mieszkania przedostaje się trujący dym.

Wszystko zaczęło się w 1991 roku, gdy w kamienicy ówczesny ZBK wykonywał generalny remont. Zaraz po jego zakończeniu w lokalu zajmowanym przez Leokadię Fitas zaczęły się ujawniać liczne usterki. W mieszkaniu pękał sufit i ściany. Okazało się też, że wadliwie działa piec. Największym problemem był jednak nieszczelny przewód kominowy. Z kratki wentylacyjnej do pomieszczeń zaczął się przedostawać czad. Na skutek monitów pani Leokadii w kamienicy co jakiś czas pojawiały się ekipy remontowe z ZGM-u, próbujące usunąć usterkę. Na niewiele się to jednak zdało. Sytuacja nie zmieniła się także wtedy, gdy administrację kamienicą przejął TBS. Czad nadal zatruwał organizm kobiety. Wielokrotnie trafiała ona do szpitala, uskarżając się na duszności i złe samopoczucie. Bywało, że we własnym mieszkaniu traciła przytomność. W obawie o swoje życie do tej pory często nocuje u znajomych lub córki.

NIESKUTECZNE INTERWENCJE

Kobieta interweniowała w sprawie nieszczelnego komina gdzie się tylko dało. Zgromadziła kilka grubych teczek z odwołaniami, monitami, protokołami, notatkami służbowymi oraz orzeczeniami lekarskimi stwierdzającymi, że przyczyną jej złego stanu zdrowia może być zatrucie tlenkiem węgla. Przez mieszkanie pani Leokadii przewinęły się dziesiątki kontroli, m.in. z sanepidu oraz inspekcji nadzoru budowlanego. Mieszkanka ul. Kościuszki ma w swoim domu przeszło 60 różnych ekspertyz. To, że z przewodu kominowego wydobywa się czad, potwierdzał szczycieński sanepid. Takie same wnioski widnieją w jednej z notatek sporządzonych przez strażaków, którzy interweniowali u pani Leokadii.

Monity, prośby i podania przez lata okazywały się nieskuteczne. Najczęściej kończyło się na obietnicach i zapewnieniach, że wadliwie działający komin zostanie naprawiony. Kobieta słała pisma nawet do ministerstwa sprawiedliwości. Sprawą w końcu zajęła się szczycieńska prokuratura, prowadząc postępowanie dotyczące narażenia Leokadii Fitas na niebezpieczeństwo utraty zdrowia i życia. Wreszcie wyszło też na jaw, że jedna z ekspertyz zleconych przez TBS zakładowi kominiarskiemu była nierzetelna, bo dowodziła, że po kolejnej naprawie komin działa bez zarzutu. W tej sprawie zapadły zresztą wyroki skazujące przed Sądem Rejonowym w Nidzicy. Za wydanie błędnej opinii odpowiedzialność poniosła ekipa kominiarska badająca kominy. Sąd potwierdził również, że wykonany w 1991 roku remont został przeprowadzony z pogwałceniem reguł sztuki budowlanej. Opinia ekspertów była jednoznaczna - nie dość, że kominy miały za małe przekroje, to jeszcze wybudowano je ze starej cegły i nie otynkowano.

SĄSIAD NIE CHCE GAZOWEGO

Władze miejskie przez długi czas również nie potrafiły sobie poradzić z problemem. Wśród pomysłów na jego rozwiązanie przedstawiciele urzędu wymieniali m.in. podłączenie budynku do centralnej kotłowni. Czas jednak płynął, a mieszkanka kamienicy wciąż uskarżała się na toksyczny dym.

W ubiegłym roku pojawiła się szansa na to, że problem pani Leokadii wreszcie zostanie raz na zawsze rozwiązany. Wspólnota mieszkaniowa zdecydowała o wymianie ogrzewania w budynku na Kościuszki na gazowe. TBS zainstalował je u wszystkich lokatorów z wyjątkiem jednego, mającego mieszkanie tuż obok Leokadii Fitas. Próby nakłonienia go do zmiany decyzji nic nie dały.

- Mamy z nim utrudniony kontakt, bo nie przyjmuje on żadnej korespondencji i nikogo nie wpuszcza do mieszkania - mówi dyrektor TBS-u Alfred Kryczało.

Leokadia Fitas twierdzi, że teraz dym przedostaje się do jej domu właśnie przez komin sąsiada, który ogrzewa swój lokal drewnem. Kilka tygodni temu powiatowy inspektor nadzoru budowlanego chciał przeprowadzić w mieszkaniu kobiety kolejne badania stężenia tlenku węgla. By je wykonać, sąsiad pani Leokadii musiałby rozpalić u siebie w piecu. Do pomiarów jednak nie doszło, bo mieszkaniec poinformował inspektorat o pilnym wyjeździe.

- Tego dnia na pewno był w Szczytnie, bo widziałam go na na targowisku - mówi pani Leokadia. Zamiar przeprowadzenia w budynku kolejnych pomiarów kwituje machnięciem ręką.

- To śmiechu warte. Tyle już było tu badań, inspekcji i nic - nie kryje irytacji.

CZEKANIE NA WYROK

Kilka miesięcy temu TBS, chcąc zmusić sąsiada pani Leokadii do zainstalowania ogrzewania gazowego, skierował przeciwko niemu sprawę do sądu. W opinii burmistrz Danuty Górskiej to jedyny sposób, by wymusić na nim zmianę decyzji.

- Innego wyjścia nie ma, przecież nie wtargniemy mu do mieszkania i siłą go do tego nie zmusimy - mówi burmistrz Górska. Dodaje, że miasto zaproponowało mu wykupienie od niego mieszkania, by doprowadzić sprawę z ogrzewaniem do końca. Mieszkaniec na tę ofertę nie odpowiedział.

Na wyrok sądu czeka też szef TBS-u Alfred Kryczało. Jest jednak przekonany, że w tej sprawie jego zakład zachował się jak należy. Na pytanie dlaczego przez tyle lat nie udało się wyeliminować problemu w kamienicy na Kościuszki, odpowiada, że pretensje Leokadii Fitas są mocno przesadzone.

- Na tej nieruchomości nikomu na razie nie stała się żadna krzywda, a przecież mieszka tam kilka rodzin - twierdzi Alfred Kryczało.

PO CO ZMIENIAĆ

82-letni sąsiad pani Leokadii uważa, że wymiana ogrzewania w jego mieszkaniu nie miałaby żadnego uzasadnienia, a naraziłaby go tylko na niepotrzebne koszty.

- Dlaczego mam coś zmieniać, jeśli wszystko jest w porządku i jeszcze płacić za to 7 tysięcy złotych - zastanawia się. Kategorycznie zaprzecza, by dym do mieszkania sąsiadki przedostawał się od niego.

- Żadna komisja, a było ich tu bez liku, nie stwierdziła, by u mnie było coś nie tak - przekonuje. Jak twierdzi, nie przyszłoby mu do głowy, by robić na złość sąsiadce. Przyznaje jednak, że ma już dosyć ciągłych kontroli i pomiarów przeprowadzanych na wniosek pani Leokadii. Sam jest człowiekiem sędziwym, przeszedł dwa zawały i opiekuje się schorowaną żoną.

- Proszę się nie dziwić, że czasem nie wszystkim otwieram drzwi. Poza tym to moje mieszkanie i mam prawo wpuszczać tylko tego, kogo chcę - tłumaczy.

Zdaniem radnego Zbigniewa Dobkowskiego, do którego z prośbą o pomoc zwróciła się mieszkanka ul. Kościuszki, nie może być tak, by jedna osoba stanowiła przeszkodę w usunięciu problemu ciągnącego się od lat.

- Jeżeli większość wspólnoty zdecydowała o wymianie ogrzewania, to ten pan powinien się podporządkować jej woli - uważa radny. Inną opinię na ten temat mają natomiast niektórzy mieszkańcy kamienicy zapytani przez nas o zdanie. Kilkoro z nich ze zrozumieniem odnosi się do decyzji sąsiada pani Leokadii.

- W końcu we własnym domu ma prawo robić, co chce - usłyszeliśmy od jednej z mieszkanek.

ŻYCIE ZBRZYDŁO

Kilka dni temu w mieszkaniu Leokadii Fitas inspektor nadzoru budowlanego przeprowadził kolejną wizję lokalną. W notatce służbowej napisał, że w lokalu „wyczuwalny był zapach podobny do palonego drewna” i zlecił sanepidowi pobranie próbek powietrza.

Leokadia Fitas marzy o tym, by ciągnąca się od lat sprawa wreszcie znalazła szczęśliwy finał.

- Życie już mi zbrzydło. Jestem stara, ale chciałabym jeszcze przynajmniej przez pół roku pożyć normalnie i pooddychać świeżym powietrzem we własnym domu - mówi przez łzy kobieta.

Ewa Kułakowska

Marek J. Plitt/Fot. M.J.Plitt