Tir rozrabiaka

W minionym tygodniu nieco, a właściwie więcej niż nieco zamieszania spowodował duży tir manewrujący po kauflandowym parkingu dla samochodów osobowych. Czemu akurat tam, trudno dociec, dość dodać, że najpierw wtoczył na jedną z zatoczek parkingowych ogromny kamień. Po białych śladach towarzyszących głazowi można było wywnioskować, że ten, nim został przetoczony, uprzednio spoczywał na oddalonym o kilkanaście metrów trawniku. Jak tir zdołał go przetoczyć na tak sporym dystansie, pozostanie słodką tajemnicą szofera, no i trzeba dodać, że nie był to koniec jego popisów. Opuszczając bowiem okolice Kauflandu, obalił jeszcze znak drogowy, który stał tam przy zjeździe w ulicę Chrobrego. Znak był to ważny, ostrzegający przed wjazdem na ulicę z pierwszeństwem przejazdu, więc gdy tylko dyrekcja supermarketu zorientowała się w zniszczeniach, szybko sprowadziła ekipę naprawczą. Raz - aby usunąć kamień-zawalidrogę z zatoczki parkingowej, dwa - aby postawić znak drogowy na nowo. Z głazem ekipa bardzo się nie namęczyła - ot, wtoczyła go na trawkę i spoko - pierwszy etap roboty uznano za wykonany! Więcej zachodu robotnicy mieli ze znakiem, bo to i rurka była pogięta, i obluzowana tarcza, wskutek czego musieli ją przykręcić na nowo.

W końcu uporali się i z tą robotą, a z jakim skutkiem, widać na załączonej fotografii. Taki stan trwał cały boży dzień i wielu klientów supermarketu informowało nas o nowym, nieznanym znaku drogowym, jaki pojawił się przy wyjeździe z tej placówki.

PS.

Następnego dnia tarcza znaku, co sprawdziliśmy, wisiała już we właściwej pozycji.

SUPERULICA

W Szczytnie jest ponad 160 ulic, a ich nazwy, jak to nazwy, są na ogół zwykłe, czyli nijakie. Tymczasem w takim Trelkowie, wsi, która ulice ma w zasadzie tylko na daczowisku, nazwy traktów są nietuzinkowe. Między innymi romantyczne, jak np. ulica Nad stawem. „Kurkowi” spodobała się jednak inna, zgoła bajkowa nazwa: ulica Złotej Rybki. Wybrawszy się na małą przechadzkę tym piaszczystym traktem, zaraz pomyśleliśmy trzy życzenia i... jak na razie nic, ale może jeszcze się spełnią.

PORZĄDKI NAD STAWEM

W tymże Trelkowie jest też bezimienny staw leżący nieopodal jeziora Kobylocha. Stanowi on mały, ale piękny akwen będący ostoją najrozmaitszego ptactwa. Na wodzie można zaobserwować różne ciekawe scenki, między innymi wielkie kormorany sterczące na nadwodnych kołkach i rozpościerające swoje olbrzymie skrzydła. Jak nam wyjaśnił znawca przedmiotu, znany fotograf przyrody Hubert Jasionowski - w ten sposób ptaki te suszą skrzydła po podwodnych łowach na ryby. Czy zgoła inne obrazki - pełne ciepła i uroku, jak krzyżówka wiodąca na szerokie wody swoje dziesięciokaczęce stadko piskląt.

Właśnie nad tym stawem w miniony wtorek spotkali się członkowie Koła nr 121 przy WSPol. w Szczytnie, któremu prezesuje Antoni Świetlikowski. Stawili się jednak nad jego brzegami nie po to, by zarzucać wędki, ale aby tym razem zrobić porządki nad brzegami i w przybrzeżnej toni. Chwyciwszy za niezbędne narzędzia i akcesoria, zaraz przystąpili do wyznaczonego zajęcia i już po chwili tyle nazbierali wszelkich odpadków, że ich wielkie torby na nieczystości były pełne po brzegi.

W sumie wszelkich śmieci zebrano tyle, że można było załadować nimi sporej wielkości ciężarówkę. A swoją drogą taka inicjatywa wędkarzy, którzy zwykle ograniczają się do zasiadania na brzegu wód i moczenia kija jest godna pochwały. Oto owa brać, korzystając z walorów jeziora, nie zapomina o pozostawieniu jego brzegów jak i wód w należytej czystości.

NIE CAŁKIEM SIELSKI WYPOCZYNEK

W te minione słoneczne dni zaobserwowaliśmy ciekawą scenkę na placu Juranda. Oto zajechał tam spory wan na warszawskich numerach, po czym wyszła z niego kilkuosobowa grupka osób. Przyjezdni rozeszli się w różne strony, ale dwaj panowie, wyciągnąwszy z bagażnika turystyczne krzesła, rozsiedli się obok pod murkiem i dalejże zażywać wywczasu w tak nietypowym miejscu.

Osobiście „Kurek” taką małą sjestę wolałby sobie urządzić nie w centrum miasta pośród licznych samochodów i swądu ich spalin, a nad pobliskim jeziorem, dajmy na to w parku Klenczona. Ba, może samochód był bardzo drogi i obaj panowie pilnowali go niczym oczka w głowie?

A tak przy okazji, to trzeba dodać, że w parku Klenczona niewiele mamy atrakcji. Wszak piwiarenka to zwyczajna rzecz, zaś głaz stojący u wrót, jak to głaz - jest zimny i beznamiętny. Przydałyby się jakieś żywsze atrakcje, rozmaite występy na istniejącej tam przecież scenie i to niekoniecznie muzyczno-wokalne. Ciekawym wydarzeniem byłby jakiś hapenning, czy coś w rodzaju ulicznych teatrów. Na razie widać na ulicach miasta jedynie turystów chodzących to tu, to tam, bez wyraźnego celu i sensu. Jeszcze inni przyjezdni, nim zaparkują swoje samochody w centralnym punkcie miasta, natrafiają na prawdziwą pułapkę. Zostają uwięzieni na dobre w swoich samochodach.

PARKINGOWY WIĘZIEŃ

- Co to się wyrabia na tym waszym placu Juranda - dzwonił w miniony długi weekend do „Kurka” w godzinach przedpołudniowych turysta z Mazowsza. Nie trzeba chyba dodawać, że mówił mocno zdenerwowanym głosem. Ów przyjezdny pochopnie zaparkował na placu Juranda, no i gdy próbował zeń zjechać nijak mu się to nie udawało. Po prostu utkwił na amen pomiędzy innymi samochodami, stając się parkingowym więźniem. Dlaczego? - widać to na zdjęciu obok. Samochody niby stoją elegancko w rządku, jeden obok drugiego i tak ciasno, że przysłowiowej szpilki nie wsadzisz, ale niestety, tym sposobem kompletnie blokują wyjazd z wnętrza placu. Zdaniem naszego rozmówcy jedynym rozwiązaniem byłoby namalowanie odpowiednich linii. W Urzędzie Miejskim z powodu długiego weekendu panowały urzędnicze pustki, więc nie było komu zgłosić problemu. Postanowiliśmy zatem zasięgnąć opinii tych, którzy za kółkiem spędzili wiele czasu. Zdaniem doświadczonego taksówkarza Mirosława Sinteka, który jak mówi o sobie więcej czasu spędza na miejskich ulicach niż w swoim własnym domu, należałoby i owszem poprowadzić linię ciągłą na miejscu obecnej przerywanej, ale urządzić też specjalny wyjazd opatrzony dodatkowym napisem: nie zastawiać! Taki zabieg, zdaniem naszego rozmówcy, zapewniłby bezkonfliktowy wjazd i wyjazd z głębi placu.

MASKUJĄCA BIEL

Baza wodna Miejskiego Ośrodka Sportu w Szczytnie widać pozazdrościła miastu, bo wybudowała sobie istną kopię miejskiego mola, choć z tylko jedną zadaszoną altanką. Za to mosowska konstrukcja zaopatrzona została w efektowne, stylowe lampy (udające gazowe oświetlenie) no i pomalowana jest na biały kolor, co widać na fotografii obok. Jeden z budowniczych mola, Zbigniew Dobkowski, powiedział „Kurkowi”, że dlatego zdecydowano się nadać konstrukcji białą barwę, gdyż wówczas... nie widać na niej działalności wodnego ptactwa - owego pstrzenia wszystkiego wokół białymi plamkami.

No tak, dodajmy od siebie, rozsądne to działanie, a dodatkowo, dzięki niemu mosowskie molo wygląda dużo efektowniej niż szarobure miejskie.